„Niebo jest wszędzie, zaczyna się u twoich stóp”
Liczba stron: 368
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 2011
Rok wydania: 2011
Siedemnastoletnia
Lennie straciła niedawno najważniejszą osobę w swoim życiu. Pogrążona w żałobie
znajduje zrozumienie u Tobyego, chłopaka zmarłej siostry. W szkole pojawia się
nowy uczeń. Joe Fontaine swoim urokiem osobistym zawraca wszystkim w głowach.
Głównej bohaterce także, a wszystko zaczyna się komplikować.
To
druga książka Jandy Nelson jaką miałam okazję przeczytać. „Oddam ci słońce”
pokochałam. Z „Niebo jest wszędzie” historia była bardziej zawiła. Czemu? Po
przeczytaniu nie wiedziałam co myśleć o tej pozycji i czy mi się podobała.
Przeczytałam drugi raz. Nadal nic. Moje przemyślenia i odczucia potrzebowały
czasu. Udało się
Chwytając książkę w
bibliotece, nie przeczytałam opisu. W domu, kiedy już się z nim zapoznałam, w
głowie pojawiło się wielkie „CO?!”. To brzmiało jak wielkie, rozpaczliwe
romansidło. Jak się później (całe szczęście) okazało, wcale tak nie było.
Styl pisania autorki
podziwiam. Wszystkie sceny, miejsca mam do dziś w głowie, jak sceny z filmu.
Dokładnie pamiętam dom Fontaine’ów, pokój Lennie, Wąwóz Samobójców, ogród Gram
z krzewami róż oraz portret Półmatki. To kocham w czytaniu. Nie była to tylko
historia bohaterów, ale także moja. Żyło się fabułą. Towarzyszyło się w
przygodach. Naprawdę…
Bohaterowie byli
realistycznie wykreowani. Joe Fontaine, czyli moja kolejna miłość, był taki
prawdziwy, że to wręcz niemożliwe i nieprawdopodobne. Czytając, miało się
wrażenie, że to istniejąca osoba, która mogłaby chodzić do mojej szkoły.
Wszyscy mieli swój oryginalny charakter, dziwactwa, obyczaje. Babcia Gram miała
obsesję na punkcie swoich kwiatów, wujek Big palił więcej zioła niż cała jedenasta
klasa i Leny, która pisała wiersze dosłownie na wszędzie, a później je porzucała.
Nie zabrakło postaci, które aż proszą się, żeby ich nienawidzić. Według mnie,
bez nich byłoby po prostu za słodko.
Bardzo spodobał mi się
klimat tej książki. Hipisowski, letni. Pływanie nago w Wąwozie Samobójcy, picie
wina z butelki na wzgórzu nocą, jedzenie lunchu na drzewie i róże, które
sprzyjają zakochiwaniu się. Czy to nie brzmi po prostu niesamowicie?
Frunęło się po kolejnych
stronach. W końcu to „Niebo jest wszędzie” ;) Uwierzcie, że gdyby tak nie było,
nie przebrnęłabym przez nie dwa razy pod rząd.
Zabrakło mi rozwinięcia
dwóch wątków, a mianowicie… Nie mogłam utożsamić się z tęsknotą Lennie.
Możliwe, że dlatego, iż Bailey była martwa
od pierwszego zdania. Mogliśmy poznać ją tylko ze wspomnień. Podobnie
było z matką dziewczyn. O niej też niewiele wiadomo. Dodawało to na pewno
tajemniczości. Miałam pewien niedosyt co do zakończenia wątku z zaginioną
Paige.
Wynik twórczości pisarki
nie jest zwykłą poczytajką, o której się zapomina po skończeniu. Skłania do
refleksji. Wynosi się z niej wiele. Zostawia po sobie ślad. Inteligentna, pełna
młodzieńczych błędów, miłości i uczuć.
Podczas lektury
towarzyszyły mi przeróżne emocje. Uśmiechałam się jak głupi do sera. Śmiałam
się pod nosem. Rwałam sobie włosy z głowy. Ocierałam z policzków łzy. Te
wzruszenia, smutku, radości. Mimo panującej żałoby, nie byliśmy nią
przygnieceni. Autorka potrafiła wpleść zabawne sytuacje i rozśmieszyć
czytającego.
Myślę, że ta powieść trafi
szczególnie do nastoletniego odbiorcy. Młoda osoba odnajdzie w niej siebie.
Rozgrzeje serce.
Żałuję, że nie mam swojego
egzemplarza, ale najważniejsze, że mogłam w ogóle trafić do tego zakręconego
świata. Koniecznie musicie przeczytać „Niebo jest wszędzie”. Obiecuję, że nie
pożałujecie.
XOXO
M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz