niedziela, 8 maja 2016

"Niebo jest wszędzie" Jandy Nelson - recenzja


„Niebo jest wszędzie, zaczyna się u twoich stóp”


Autorka:Jandy Nelson
Liczba stron: 368
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 2011

           

     Siedemnastoletnia Lennie straciła niedawno najważniejszą osobę w swoim życiu. Pogrążona w żałobie znajduje zrozumienie u Tobyego, chłopaka zmarłej siostry. W szkole pojawia się nowy uczeń. Joe Fontaine swoim urokiem osobistym zawraca wszystkim w głowach. Głównej bohaterce także, a wszystko zaczyna się komplikować.
              





     To druga książka Jandy Nelson jaką miałam okazję przeczytać. „Oddam ci słońce” pokochałam. Z „Niebo jest wszędzie” historia była bardziej zawiła. Czemu? Po przeczytaniu nie wiedziałam co myśleć o tej pozycji i czy mi się podobała. Przeczytałam drugi raz. Nadal nic. Moje przemyślenia i odczucia potrzebowały czasu. Udało się
                Chwytając książkę w bibliotece, nie przeczytałam opisu. W domu, kiedy już się z nim zapoznałam, w głowie pojawiło się wielkie „CO?!”. To brzmiało jak wielkie, rozpaczliwe romansidło. Jak się później (całe szczęście) okazało, wcale tak nie było.
                Styl pisania autorki podziwiam. Wszystkie sceny, miejsca mam do dziś w głowie, jak sceny z filmu. Dokładnie pamiętam dom Fontaine’ów, pokój Lennie, Wąwóz Samobójców, ogród Gram z krzewami róż oraz portret Półmatki. To kocham w czytaniu. Nie była to tylko historia bohaterów, ale także moja. Żyło się fabułą. Towarzyszyło się w przygodach. Naprawdę…
                Bohaterowie byli realistycznie wykreowani. Joe Fontaine, czyli moja kolejna miłość, był taki prawdziwy, że to wręcz niemożliwe i nieprawdopodobne. Czytając, miało się wrażenie, że to istniejąca osoba, która mogłaby chodzić do mojej szkoły. Wszyscy mieli swój oryginalny charakter, dziwactwa, obyczaje. Babcia Gram miała obsesję na punkcie swoich kwiatów, wujek Big palił więcej zioła niż cała jedenasta klasa i Leny, która pisała wiersze dosłownie na wszędzie, a później je porzucała. Nie zabrakło postaci, które aż proszą się, żeby ich nienawidzić. Według mnie, bez nich byłoby po prostu za słodko.
                Bardzo spodobał mi się klimat tej książki. Hipisowski, letni. Pływanie nago w Wąwozie Samobójcy, picie wina z butelki na wzgórzu nocą, jedzenie lunchu na drzewie i róże, które sprzyjają zakochiwaniu się. Czy to nie brzmi po prostu niesamowicie? 
                Frunęło się po kolejnych stronach. W końcu to „Niebo jest wszędzie” ;) Uwierzcie, że gdyby tak nie było, nie przebrnęłabym przez nie dwa razy pod rząd. 
                Zabrakło mi rozwinięcia dwóch wątków, a mianowicie… Nie mogłam utożsamić się z tęsknotą Lennie. Możliwe, że dlatego, iż Bailey była martwa  od pierwszego zdania. Mogliśmy poznać ją tylko ze wspomnień. Podobnie było z matką dziewczyn. O niej też niewiele wiadomo. Dodawało to na pewno tajemniczości. Miałam pewien niedosyt co do zakończenia wątku z zaginioną Paige.
                Wynik twórczości pisarki nie jest zwykłą poczytajką, o której się zapomina po skończeniu. Skłania do refleksji. Wynosi się z niej wiele. Zostawia po sobie ślad. Inteligentna, pełna młodzieńczych błędów, miłości i uczuć. 
                Podczas lektury towarzyszyły mi przeróżne emocje. Uśmiechałam się jak głupi do sera. Śmiałam się pod nosem. Rwałam sobie włosy z głowy. Ocierałam z policzków łzy. Te wzruszenia, smutku, radości. Mimo panującej żałoby, nie byliśmy nią przygnieceni. Autorka potrafiła wpleść zabawne sytuacje i rozśmieszyć czytającego.
                Myślę, że ta powieść trafi szczególnie do nastoletniego odbiorcy. Młoda osoba odnajdzie w niej siebie. Rozgrzeje serce.
                Żałuję, że nie mam swojego egzemplarza, ale najważniejsze, że mogłam w ogóle trafić do tego zakręconego świata. Koniecznie musicie przeczytać „Niebo jest wszędzie”. Obiecuję, że nie pożałujecie.


XOXO
M.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz